niedziela, 2 stycznia 2011

Wysokie Taury zimą

Tegorocznego Sylwestra chciałem spędzić inaczej niż zwykle. Z dala od miasta, z dala od ludzi, blisko natury - czyli w górach, na tyle wyludnionych, na ile to możliwe. Nie szukając daleko, nawiazalem kontakt z kolegami z Wrocławia, którzy jeżdżą w góry zimą od wielu lat i tak oto urodził nam się sylwestrowy wyjazd w Alpy. Celem do zdobycia miał być Dom, góra niezbyt wymagająca technicznie, ale wysoka, a zimą oferująca cały wachlarz nowych wrażeń, których latem doświadczyć nie można... Skład czteroosobowy, czyli Joła, Tomek, Jagoda - weterani zimowej wyprawy na Elbrusa oraz ja- zimowy leszcz zupełny :)

Niestety, gdy wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik, zawiodło zdrowie. Na dwa dni przed wyjazdem prawie wszyscy chorzy. Wyjazd wisi na włosku. Po szybkich konsultacjach przekładamy termin o parę dni, licząc na to, ze wszyscy dojdą do siebie. Oczywiście, musimy się pogodzić z tym, że Dom jest w tym momencie już dla nas nieosiągalny, z uwagi na zmienione, krótsze ramy czasowe wyjazdu. Joła proponuje w zamian szeroko pojęte Wysokie Taury - wyłączając Grossglocknera, na którym wszyscy już byli (niektórzy wiele razy - latem i zimą). Ja, od samego początku stoje na stanowisku, że nie ważne gdzie, byle w drogę! i tak też się stało. Po trzech dniach obsuwy wyruszamy w kierunku Wysokich Taurów, niestety bez Jagody, która to nie doszła na czas do siebie.

Gdzieś pod Monachium precyzujemy nasze plany. Celem staje się rejon Großvenediger'a, drugiego co do wysokości szczytu Wysokich Taurów, do którego wejście planujemy od południa. W tym celu kierujemy się do miejscowości Hinterbich, gdzie dojeżdżamy wieczorem. Szukamy miejsca na biwak, rozbijamy namiot, gotujemy i idziemy spać. Rano dnia następnego zaczynamy akcję :)


Na parkingu w Hinterbich


Hinterbich

Około 9 rano ruszamy do góry. Naszym celem jest schronisko Defregger Haus (2962 mpm), zamknięte w zimie, ale udostępniające winter room. Droga do niego zajmuje jakieś 6 godzin w lecie. Pełni optymizmu chcemy wykręcić podobny czas i jeszcze przed zmrokiem osiągnąć nasz cel. Niestety, już po godzinie widać, ze lekko nie będzie... Pogoda przepiękna, za to warunki śniegowe koszmarne. Dużo kopnego śniegu, w którym zapadamy się często aż po kolana i to idąc w rakietach śnieżnych!








Po około dwóch godzinach, naszą samotność zakłóca ratownik na skuterku, który minął nas na szlaku, być może chcąc ułatwić nam trochę podejście zostawiając swój ślad.





Im dalej, tym warunki śniegowe trudniejsze. Coraz oczywistsze staje się, że do planowanego schroniska raczej tego dnia nie dojdziemy. Mamy nadzieję osiągnąć schronisko Johannishuette (2121 mnp), w pobliżu którego planujemy biwak.










Joła











Około 15 dochodzimy do czegoś na kształt schroniska. Okazuje się, że szopa na narzędzia, przybudowana do schroniska, jest otwarta, więc omija nas biwak pod chmurką :). Przygotowujemy sobie wygodną platformę do spania, po czym gotujemy i idziemy spać. Po 6. godzinach marszu osiągnęliśmy zaledwie wysokość 2100 mpm...






Tomek



Dnia następnego wstajemy o 4 rano. Planujemy jeszcze po ciemku podejść do góry żeby nadrobić trochę straconego czasu. Po szybkim (2 godziny) śniadaniu, ruszamy do góry. Po pół godzinie okazuje sie, ze właściwe schronisko Johannishuette dopiero przed nami :). Gdzie spaliśmy uprzedniej nocy, nie wiemy...









Po godzinie błądzenia w ciemnościach okazało się, że pomyliśmy drogę... Zamiast podążać lewą stroną dolinki, poszliśmy stromym terenem z prawej... Po dwóch godzinach byliśmy w punkcie wyjścia, czyli przy schronisku Johannishuette...
Jest już widno, więc nie mamy problemu z wejściem na prawidłowy szlak. Zaczyna się najkoszmarniejsza część zabawy. Czeka nas torowanie w głębokim śniegu przeplatane wieloma chwilami zwątpienia i załamania...





















W połowie drogi doganiają nas ratownicy na skiturach. Tempo w jakim się poruszają nas de motywuje...





















O 15 dochodzimy w końcu do schroniska Defregger Haus. Zajeło nam to w sumie około 16. godzin... Ostatni, najbardziej stromy odcinek wysysa ze mnie wszystkie siły. Po wejściu do winter roomu padam na pryczę i leżę... Joła rozpala w piecu. Za niedługo będzie ciepło...













Po ogarnięciu się, szykujemy imprezkę. W końcu to Sylwester - musi być uroczyście.





Sylwestra spędzamy przy butelce rumu, którą to Tomek dzielnie wtargał na górę. Czas upływa szybko w miłej atmosferze. Okazuje się, że tematów do rozmów jest bez liku. Nie zapominamy też o doprecyzowaniu naszych planów. Wszyscy po cichu liczyliśmy na to, że uda się zaatakować Großvenediger'a. Niestety, w Nowy Rok musimy być już na dole, więc obieramy za cel coś niższego i szybszego - Rainerhorn (3560 mpm). Z postanowieniem zdobycia szczytu kładziemy sie spać. Pobudka zaplanowana jest na 4 rano.

Niestety, pech nie przestaje nas prześladować. Rano okazuje się, że Joła się zatruł i nie ma szans na wczesne wyjście. Przez chwilę z Tomkiem rozważamy atak we dwoje, ale ostatecznie nie decydujemy się na podjęcie ryzyka wejścia tylko we dwoje na lodowiec, którego wszystkie szczeliny, po wczorajszym rekonesansie Joły, okazały się być przykryte zdradzieckim śniegiem. W ponurych nastrojach idziemy spać. O 9.00 wstajemy ponownie. Tomek rzuca pomysł, żeby podejść granią do miejsca, z którego schodzi się na lodowiec. Zawsze to parę metrów wyżej... Zostawiając Jołę w śpiworze, wychodzimy z Tomkiem do góry.










Z prawej Rainerhorn



















Po drodze po raz kolejny wyprzedzają nas skiturowcy. Zaczynam dochodzić do wniosku, że w Alpach zimą narty to jedyny sensowny środek przemieszczania się... Trzeba będzie się w końcu nauczyć na nich jeździć :)

Po dwóch, czy trzech godzinach jesteśmy z powrotem w schronisku. Joła już doszedł do siebie, więc możemy zaczynać zejście. tego samego dnia przed zmrokiem osiągamy parking i wyruszamy w drogę powrotną do domu. Joła prowadzi samochód dzielnie aż do Wrocławia.

Wysokie Taury zimą okazały się, z jednej strony bajecznie piękne, a z drugiej bardzo wymagajace. Nie mniej Jednak wyjazd uważam za bardzo udany. Spędziłem Sylwestra tak jak chciałem - bez miejskiego zgiełku, bez tłumu ludzi, w górach...

Link do galerii zdjęć: http://picasaweb.google.com/shejnowicz/WysokieTauryGrudzien2010?feat=directlink

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz