piątek, 9 lipca 2010

Pierwszy raz w Alpy... Cz. 1.

"Pora zacząć myśleć o letnich wyjazdach. Masz ochotę na weekendowe zdobycie Grossglocknera?". Mail o tej treści nadszedł do mojej skrzynki 14. kwietnia od Łukasza - kolegi z Gdańska, poznanego miesiąc wcześniej na kursie lawinowym. Zastanawiam się może jakieś 2, 3 sekundy. Głównie nad tym, czy starczy mi urlopu żeby zrealizować wszystkie górskie plany na ten rok. Szybki rachunek mówi mi że może być ciężko, ale grzech odmówić... Dopytuję się od razu co, gdzie, kiedy i z kim. Okazuje się, że propozycja jest luźna. Składu otwarty. Wszystko do ustalenia i zaplanowania. Pewny jest tylko cel - najwyższa góra Wysokich Taurów, Wielki Dzwonnik - Grossglockner. Przez najbliższe tygodnie powoli cały plan nabiera wyraźnych kształtów. Do ekipy dołączają Krzysiek i Asia, znajomi z Wrocławskiego Klubu Wysokogórskiego. Naszym celem staje się piękna południowa grań Grossglocknera - Stüdlgrat, o trudnościach skalnych III+/A0.


Widok na Grossglocknera z Kals am Grossglockner z zaznaczona drogą na grani południowej.

Wyjazd planujemy w dniach 02-08 lipca. Jako, że czasu mamy dużo, planujemy równocześnie cele dodatkowe, na wypadek gdyby na Grossie wszystko poszło zgodnie z planem... Propozycji jest kilka, ale o nich może później...

Wyjeżdżamy z Wrocławia samochodem około pierwszej w nocy 3. lipca. Kierujemy się do miejscowości Kals am Grossglockner, będącej bazą wypadową na Grossglocknera od strony austriackiej, gdzie dojeżdżamy w godzinach południowych. Dla leniwych (czyli dla nas) jest mozliwosć podjechania samochodem wyżej, aż do Lucknerhaus (1924 n.p.m) .


Ja i mój pelny stulitrowy plecaczek na tle naszej góry ;)

Nie śpieszymy się. Tego dnia mamy do przejścia "tylko" jakiś kilometr przewyższenia do miejsca, w którym zaplanowaliśmy biwak. Normalni turyści z zachodu, chcący zdobyć Górę grania południową, nocują zwyczajowo w schronisku Stüdlhütte na wysokości 2802 m.p.m. Dzielni i odważni wspinacze ze wschodu (tacy jak my), zwyczajowo targają ze sobą cały majdan biwakowy i nocują jakieś dwieście metrów wyżej, tuż pod sama granią (tym razem się okazało, ze tylko my jesteśmy dzielni i odważni, bo nikogo w miejscu naszego biwaku nie spotkaliśmy).


Podejście...



Ależ ciężkie to podejście... (przystanek w Lucknerhütte - 2241 m.p.m)



Schronisko Stüdlhütte - 2801 m.p.m

Wieczorową porą docieramy do miejsca naszego biwaku na wysokości około 3000 m.p.m. Kopiemy platformy pod namioty, gotujemy coś do jedzenia i pakujemy się w spiwory. Następnego dnia uderzamy już prosto na szczyt.


Miejsce naszego pierwszego biwaku. wysokość ok. 3000 m.p.m

Dnia następnego zegarki budzą nas o 3 rano. Wstajemy niemrawo, gotujemy i pakujemy się do wymarszu. Cała operacja wydostania się z obozu zajmuje nam niecałe dwie godziny... No ale liczy się to, że w końcu wyszliśmy - atak się rozpoczął...


Już na grani. Zamiast się wspinać robimy zdjęcia...


No dobra, trochę żeśmy się wspinali...


I jeszcze trochę tutaj...


A tu już nam się nie chce wspinać...


zzzzz...


A może jednak pójdziemy trochę wyżej, żeby wstydu nie było?

Na grani bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Raz się nam chciało, raz się nam nie chciało. Generalnie było trochę tłoczno. Momentami na jednym wyciągu dyndały aż trzy liny na raz, co wprowadzało wszystkich w głęboka konfuzję. Na szczęście wyciągów, które wypadało robić na sztywno nie było zbyt wiele i jakoś dowspinaliśmy się do końca. Była wtedy godzina około 13.


Zdjęcie szczytowe. Wszyscy uśmiechnięci. Szpej dyndający przy moim biodrze jest tylko dla szpanu - z tego co pamiętam użyta została tylko jedna kość, ale to tylko tak dla jaj. Od noszenia tego majdanu bolał mnie potem kręgosłup.

Zejście odbyło się drogą klasyczną (PD) - granią przez Małego Dzwonnika do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte ( 3454 m.p.m), następnie lodowcem do schroniska Stüdlhütte.


Krzysiek, Asia i Łukasz na Małym Dzwonniku. Ja się oswajałem z widokiem robiąc zdjęcia...


Widoki w czasie zejścia.


I jeszcze jeden widoczek.

W trakcie zejścia pogoda zaczęła się psuć. Nadciągała burza, co radośnie obwieszczały elektryzujące się słupki, wskazujące drogę na grani. Na szczęście burza nas złapała dopiero przy schronisku Stüdlhütte, co jednakże oznaczało marsz w deszczu do miejsca naszego obozu po rzeczy. Gdy cały obóz został sprowadzony do schroniska, postanowiliśmy się rozdzielić. Krzysiek z Asią zeszli na dół z planem zabiwakowania gdzieś koło parkingu. Ja z Łukaszem zostaliśmy na noc w schronisku. Wszyscy spotkaliśmy się przy parkingu dnia następnego rano. Plan został wykonany - Grossglockner zdobyty. Czy to koniec? Ależ nie, mieliśmy przecież plan dodatkowy, na wypadek gdyby na Grossie wszystko poszło dobrze... A, że poszło, to wsiedliśmy w samochód i udaliśmy do włoskiej Cortiny na pizze... Potem ktoś rzucił hasło, żeby jechać zdobywać najwyższy szczyt Alp Wschodnich, czyli Piz Bernina. No to pojechaliśmy, ale to już inna historia...

Cała prawda tutaj:
http://picasaweb.google.com/shejnowicz/GrossglocknerGraniaStudlLipiec2010?feat=directlink

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz